piątek, 6 listopada 2009

Kanały Charouse

Gruby strop tłumił huk strzałów, wrzaski tłumu i okrzyki mordowanych. Charouse stało w ogniu i żadna siła nie była w stanie powstrzymać żądnej krwi hołoty.

W kanałach jednak wszystko wydawało się martwe. Woda przymarzała do ścian rysując mroźne wzory na starych kamieniach, albo leniwie skapywała z sufitu wpadając do ledwo sunącej breji.

Grupa ludzi brnęła przed siebie, po kolana zanurzona w błotnistej zawiesinie, którą z trudem można było nazwać wodą. Kobieta w czerwonym tabardzie wymieniła spojrzenia ze swoim Domini i skinęła mu na prowadzącego ich Usuryjczyka.

Borys od jakiegoś czasu zachowywał się dziwnie – rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, strzykał karkiem jakby go coś w nim uwierało, poruszał ramionami jakby go swędziały plecy.

Miguel przyjrzał się uważnie mężczyźnie, po czym spojrzał na Vivienne i wzruszył ramionami. – Może sumienie go gryzie? – Usłyszała jak cicho wyszeptał, a kąciki oczu uniosły mu się nieznacznie, wskazując że jak zwykle się uśmiecha. Wszyscy mieli owinięte na twarzach wypachnione perfumami szale, co sprawiało że wyglądali jak nadworni zabójcy, ale przynajmniej mogli oddychać nieco swobodniej.

Nieprzerwanie parli przed siebie. Starszy Rosenkreuz prowadził ich jakby drogę przez kanały znał na pamięć. Z góry co chwila słyszeli nowe odgłosy rewolucji – wystrzały walczących, jęki ginących i odgłosy walących się domów trawionych pożarami.

Pośród szerokiego kanału, Borys zatrzymał się na moment i rozejrzał drapieżnie.

- Co do… - Zdołała jęknąć Arienne, nim spod wody wystrzeliły olbrzymie macki. Woda pośrodku kanały zabulgotała i z odmętów wyłoniła się olbrzymia bryła guzowatego cielska.

- Łapcie beczkę! – Krzyczał Różokrzyżowiec pomimo grubej kończyny oplatającej go i podrywającej w powietrze.

Wszyscy spojrzeli na tęgiego Usuryjczyka. Baryłka prochu, dzięki której mieli wyjść z podziemi dotąd spoczywała na jego ramionach. Teraz, opleciony grubym odnóżem ośmiornicy, z trudem trzymał w garści worek z bezcenną beczułką. Jednak tak naprawdę to nie to przykuło ich uwagę – Borys zmagał się nie tylko z obślizgłą kreaturą. Równocześnie toczył swój bój z potworem wydzierającym się z jego wnętrza. Surowa twarz błyskawicznie poczęła zmieniać się w olbrzymi pysk, z szeregiem sztyletowatych zębów. Całe ciało rozrastało się w chorym tempie, pokrywając grubym futrem. Kilka sekund później, w miejscu w którym przed chwilą stał przystojny mężczyzna, ryczał gniewnie olbrzymi niedźwiedź.

Zwierz cisnął baryłkę w stronę muszkieterki i nie bacząc na miotające się wszędzie odnóża rzucił się w stronę obślizgłego korpusu potwora. Zignorował uderzenia obślizgłych macek, które niczym maczugi tłukły go po głowie i z dziką furią zaczął rozrywać cielsko szponami.

Arienne, jako jedyna wydawała się nie być zaskoczona rozwojem sytuacji i wykorzystując wolną rękę, wraziła rapier w gumowatą kończynę która ją oplatała. Zaskoczony stwór upuścił ją na tyle szybko, że schwyciła lecącą baryłkę i rozejrzała się wkoło.

Oboje różokrzyżowcy miotali się w splotach potwora. Vivienne usiłowała wysunać się z wężowatych ramion, albo chociaż uwolnić rękę w której trzymała miecz. W tym samym czasie potwór miotał Miguelem uderzając nim raz po raz o ściany i sufit tunelu.

Jean wisiał nad powierzchnią wody i bezradnie majtał nogami. Dźgnięcia krótkiego sztyletu, którymi próbował zranić mackę, zdawały się niewiele czynić potworowi.

Rzut oka wystarczył Arienne aby podjąć decyzję. Z furią pchnęła rapierem mackę która wywijała starszym Różokrzyżowcem. Szarpnęła z całej siły, wyrywając kawał śmierdzącego mięsa. Kończyna zwiotczała na moment, uwalniając poobijanego Castylijczyka, który z głośnym mlaśnięciem wpadł do wody. Muszkieterka nie zdążyła się jednak nacieszyć swoim triumfem, gdyż zranione ramię potwora z szerokim zamachem, niczym pień drzewa uderzyło ją w pierś, przygniatając do muru.

Kobieta jęknęła tylko, gdy powietrze ze świstem uciekło jej z płuc. Niedawno połamane i świeżo zaleczone żebra odezwały się ponownie ostrym bólem. Osuwając się ze ściany, zauważyła że baryłka którą wcześniej trzymała, opada w stronę topieli.

Sytuację uratował Jean, który cały mokry, wyślizgnął się ze śliskich objęć potwora i bohatersko rzucił się w stronę beczułki. Schwycił ją tuż nad powierzchnią wody i z triumfem uniósł ku górze. Zadowolony zdołał się tylko odwrócić, gdy dostrzegł nadlatującą mackę. Uderzenie cisnęło nim o ścianę tunelu.

Na kilka uderzeń serca czas zwolnił. Wszyscy patrzyli jak baryłka unosi się ku górze wylatując z rąk arystokraty.

Grymas determinacji na chwilę zagościł na obliczu Montaignczyka, gdy odepchnął się od ściany. Ścigając się z czasem i wyzywając przeznaczenie, wziął krótki rozbieg, odbił się od pleców wstającego Różokrzyżowca i sunąc w powietrzu złapał baryłkę w locie. Dumny i zadowolony z siebie, stanął pewnie w szlamowatej wodzie, pod pachą trzymając beczkę, a w drugiej ręce dzierżąc sztylet, którym był gotów walczyć z potworem.

Zdołał spostrzec, jak Vivienne wbija w mackę sztylet, który wzięła nie wiadomo skąd. Przez chwilę wydawało mu się, że ostrze po prostu zmaterializowało się w jej dłoni i wsunęło w gąbczaste ciało potwora.

Rozległ się krótki wizg i macka cisnęła młodą Tyro w głąb kanału. Ta jednak nie dała za wygraną! Obróciła się w powietrzu i wpadła nogami w wodę, przysiadając lekko aby zamortyzować upadek. Przez chwilę jej stopy sunęły po błotnistym dnie, nim znalazły solidne oparcie. Oczy kobiety zdradzały determinację, która zdolna by była kruszyć mury cytadeli. Vivienne rozpędziła się i skoczyła, łapiąc mackę wolną ręką. Gdy kończyna próbowała ją strzepnąć, dziewczyna zawinęła się i wyrzuciła w górę aby opaść nogami na gumowate odnóże.

Pędem puściła się po wijącej się macce, dostrzegając u jej zakończenia galaretowatą głowę potwora. Ostatnie metry przejechała niczym na lodowej ślizgawce, obracając dłońmi miecz do ostatecznego pchnięcia.

Z głośnym mlaśnięciem, ostrze wsunęło się w cielsko.

Potwór nagle zaczął konwulsyjnie się wić, rozrzucając wszystko i wszystkich wkoło i tylko wielki niedźwiedź stał niewzruszony i obserwował z satysfakcją jak zezwłok zaczyna spływać w dół kanału.

--------------------------------------------------------------------------------------

Opowiadanie to napisane zostało na podstawie działań moich bohaterów podczas jednej z sesji. Pominąłem kilka zwykłych ciosów, jednego NPCa i kilka tekstów aby nie spowalniać akcji. Tym niemniej i tak, czasami uwielbiam moich graczy :]

2 komentarze:

  1. Tylko czasami? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gnoger says:

    Czasami jego gracze psują mu humor pytajac o mechanike.
    I majac glupie pomysly, i zabiajac jego NPC i idac w inną stronę niż zaplanował. Ot, codzienny chleb i bolączki MG.

    OdpowiedzUsuń