poniedziałek, 23 listopada 2009

Rzecz była o jednorożcu

Drużyna zwiedza radośnie Avalon. Jest miło, sympatycznie i wakacyjnie.

W drodze, natykają się na starszego pana, gotującego potrawkę przy ognisku. Siedzi sobie tuż przy drodze, jest starszawy i wygląda niegroźnie. A do tego potrawka pachnie świeżutkim zającem. Ponieważ zbliża się pora nocna, a i zaproszeniom odmawiać nie godzi się (no i oczywiście to właśnie jest początek sesji a tu jakiś nieznajomy na wstępie. Jakże można by go ominąć i iść dalej?) więc drużyna przysiada się i rozmową bada kto zacz.
Siedzą sobie, dyskutują radośnie, dzielą się przyprawami, kroją marchewkę. Jak zwykle sielanka. Po dłuższej chwili, gdy nastąpiło ogólne odprężenie, daje się zauważyć niepokój pośród rumaków. Po kilku chwilkach jednak od lasu słychać inne rżenie i konie spokojnie wracają do skubania trawy i wsuwania pysków w worki z obrokiem. Tym niemniej drużyna zastanawiając się co i jak, jest już gotowa na wszystko.
Ich intensywne wypatrywanie oczków, zostaje szybko zwieńczone sukcesem. Otóż od strony lasu, pojawia się nieziemskiej urody, lśniący bielą rumak. Kieruje się w stronę ogniska, ale zatrzymuje w bezpiecznej odległości i przygląda się zebranym.
Oni również mają okazję podziwiać jego doskonałe proporcje, umięśnioną sylwetkę, bujną grzywę i ogon, idealną krzywiznę szyi oraz nade wszystko – długi róg wyrastający mu z czoła.
Zaintrygowana grupa nie zwracając uwagi na dziadka, pełnymi uniesienia szeptami wytypowuje drużynową dziewicę* aby poszła zaznajomić się bliżej z jednorożcem.
Spłoszone dziewczę, nieśmiało rusza w stronę rumaka. Gdy jest już kilka metrów od niego, ogier – dotąd spokojnie się jej przyglądający – staje dęba. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca, jego róg lśni złociście, po czym nim kopyta powtórnie uderzą w ziemię, jednorożec przemienia się w… Zupełnie przeciętnej aparycji mężczyznę, wyglądem przypominającego chłopa od pługa oderwanego.
- Kurwa mać! – rzuca rzeczony chłop – Dlaczego znowu dziewica?! Już nie pamiętam kiedy miałem normalną, ochotną babę! Ciągle tylko te dziewice i dziewice… - I nie zwracając uwagi na zdruzgotaną Castylijkę, dosiada się do ogniska.
- O! Widzę że Szybkiego Johna dopadliście – stwierdza zerkając do garnka – Będę musiał powiedzieć jego żonie i dzieciom. A tymczasem, mogę trochę? – I podsuwa miskę.

Miny graczy – bezcenne :)

*Castylijka której czci nikt nie ośmiela się poddawać w wątpliwość to młoda, świętobliwa osóbka oddana drużynie pod opiekę. Tedy każdy kto by ją próbował … Uwieść – miałby poważny problem z honorową, męską częścią drużyny, a dopiero potem z jej własnym systemem cnotliwości. Theus wie co by było prostsze do przezwyciężenia. W drużynie jest jeszcze jedna dama, co do której cnoty są podejrzenia, natomiast to Eisenka i mało kto ma odwagę spytać.

niedziela, 15 listopada 2009

Cohones of steel

Niewielu znam graczy, którzy nie chcą aby ich postać była maksymalnie mechanicznie wypasiona. Naprawdę niewielu.

Znam za to wielu graczy, którzy tworząc postać są w stanie na dziesiątki sposobów zaadoptować mechanikę do tego aby "pokonać" MG.
Biorą też ku temu różnorakie advantage, zalety i bonusy.
I czasami ich wizję postaci rozmywa ilość bonusów jakie są w stanie wyciągnąć, zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak bardzo robią sobie krzywdę.

Jednym z takich advantage'y jest "Man of the will" z podręcznika do Eisen.

Spójrzmy na to z punktu widzenia gracza:
Muszę za to zapłacić 25 punktów. Najczęściej jest to ćwierć HP. Tyle samo co za szkołę szermierczą. No ale zobaczmy co się dzieje dalej:
- Nie mogę wykupić Hubrisa, ale już Virtue idzie za 5 punktów. Czyli w zestawieniu jestem już 5HP do przodu.

- Nie działa na Ciebie strach. Mocne czy nie? Zależy od postaci i jak często coś Cię będzie strachać. Ale dla porównania, arcany które manipulują strachem (Comforting, Commanding, Couragous) kosztują po 10 punktów. A Ty masz to gratis, działa w pełni a nie tylko obniża poziom strachu plus nie zajmuje slotu na arcanę. - Zwłaszcza że przed chwilą dostałeś 50% zniżki na virtue).

- Jesteś odporny na magię wpływającą na umysł. "Oł jea!"Możesz grać na nosie Stregom, patrzeć przez iluzje Sidhe, żaden Vesteński szaman nie powie Ci "uspokój się" kiedy Ty akurat masz ochotę się pownerwiać. Nie rusza Cię to. Słuchajcie (właściwie to czytajcie) - Jedno ze stowarzyszeń ma podbicie utrudnienia dla maga, jeśli oddziałuje na bohatera. Kosztuje to bodaj 5 punktów. I ok - powiecie, że to daje bonus do wszystkich magii, a nie tylko wybranych. Ale jest chyba różnica pomiędzy jednym podbiciem utrudnienia, a całkowitą odpornością, no ni? Ale ok, dla dalszych obliczeń weźmy sobie koszt takiego bonusika wyceńmy na skromne 5 punktów. A co?

- Nie działa na Ciebie zasada ciężkich obrażeń. Dramatiki przechodzą Ci poziom Resolvu a Ty dalej walczysz jakby nigdy nic. Żadnych problemów z nieeksplodującymi kostkami, prawdziwa walka aż do upadłego. No dosłownie "Cohones of steel". Ku naszej wycenie, powiem tylko że zdolność do tego aby ignorować o jedną ciężką ranę więcej kosztuje 4 HP. Na ile wycenilibyście odporność na wszystkie? Ale ok. Kiepski ze mnie kupiec, podliczę to za 4 punkty.

Co nam wychodzi?

Otóż po podliczeniu tych bonusów i porównaniu z wykupieniem ich osobno, wychodzi mi na to że płacę 1 punkt i dostaję do tego wszystkiego jeszcze... Odporność na repartee system. Gosh! Mogę iść między dworaki i nikt, ale to nikt mnie nie uwiedzie, nie przestraszy, nie przekona do swoich racji!

Hmmmm... I jak tu nie lubić tej zalety?

Już wam mówię jak:

Punkt widzenia MG:

Gracz tworzy postać z tą zaletą. A ja, posłuszny tezie J.Wicka mówię mu "Tak".

I co ja mam z nim zrobić?

Sceneria dworska. Bal, szeptane umowy, kuluarowe rozrywki, ktoś wysyła na przeszpiegi pannę De Winter która ma omamić takowego bohatera. A on patrzy jej w oczy i mówi "Sorry dziecinko, nie dzisiaj".

Duh...

Nota bene, po dwóch-trzech odbitych podrywach facet (dla uproszczenia, poczyńmy takie założenie, choć dokładnie tak samo działa to w przypadku kobiet) dostaje reputację oziębłego, albo lubiącego inaczej i mogę spokojnie odpuścić sobie uwodzenie go w grze. Tyyyle zabawy idzie do piachu.

Dalej - Schwarzenwald. Napięcie sięga ponad czubki wiekowych drzew, bo nie wiadomo co skąd wyskoczy. Każdy szmer, szelest i stukot to powód do dreszczy. A on nic. Tylko maszerując stuka tymi jajami ze stali.

Ale ok - jest twardy. Idzie. Desantuję tam potwora. Gracze testują strach. Opowiadam im, jak wpatrują się w ryczącą bestię, jak ich dłonie drżą a pot wsiąka w skórę rękojeści. Jak za uszami spływają im krople potu przeszywając zimnym dreszczem. Jak adrenalina buzuje im w żyłach, wypełniając je tak, że słyszą własne tętno. Że czują jak podniesione ciśnienie wyciska im zęby (tak - wiedzieliście że tak naprawdę jest?).

A nasz pan twardy? Spojrzy na potwora, przełknie ślinę i ruszy do ataku. Tiaaa... No to się jego postać stała się bardziej interesująca, ni? Pokonała swój strach, swoją słabość. Może być z siebie dumna...

Walczą. Rezają okrutnie. Potwór spływa krwią. Ktoś odbija się od drzewa po uderzeniu stwora. Ktoś inny krwawi z rozszarpanej nogi/piersi/ręki. Ktoś dziko patrzy w dziury po kłach na swojej skórze. Litry krwi spływają na ściółkę. Postaci ledwie przytomne wspinają się na szczyty swej twardości, przecierają zamroczone oczy i bohatersko usiłując jeszcze coś zrobić potworowi. Ledwie przytomni zaciskają zęby i ryzykują. A pan Twardy? No jest dalej twardy, bo jemu nie robi różnicy czy to pierwsza czy ostatnia rana (zwłaszcza że moi gracze nie wiedzą ile mechanicznie im zostało do padnięcia). On po prostu idzie i robi swoje.

SIC!

Dalej - magia. Kampania w Avalonie? Toż to kalectwo by było. Cała drużyna imprezuje w pałacu a on patrzy na nich jak wariat bo oni tańczą w lesie. Nie wspominając, że trochę by zirytował takiego na ten przykład Sidhe który obdarowawszy drużynę bogatymi podarkami słyszy nagle: „Ale dlaczego dostaliśmy od niego kamienie?”. Tak więc przygody powstałe z tego, że kogoś oszukał Sidhe też mogę sobie wsadzić głęboko już Wy wiecie gdzie.

No ok… zabawnie mogłoby być w Vodacce. Wiecie czemu Różokrzyżowcy są tam gatunkiem na wymarciu i żyją w rezerwatach? Bo Stregi mają problem z manipulowaniem ich strandami. To teraz wyobraźcie sobie co się dzieje, gdy pojawia się ktoś kto jest zupełnie odporny na ich zakusy.

Mężu mój drogi, ucałuję Cię w czółko, ale usiecz tego o tam, bo on jest jakiś dziwny i może nam w planach namieszać. Albo może sam nie idź, tylko go otruj, albo wyślij ludzi aby go z dachu zrzucili. I może niech się przebiorą za Caligarich, aby nikt nas nie podejrzewał…

Osobiście zbyt wielu innych opcji nie widzę, bo raczej mało kto będzie chciał gadać z gościem, od którego odwracają się wszystkie stregi.

Tak więc podsumowując – to co mechanicznie jest bomba, nie zawsze znaczy, że w grze będzie fajnie. I właśnie ta zaleta moim zdaniem strasznie mocno to wykazuje. Wnioski do wyciągnięcia pozostawiam wam.

Ja wiem tylko, że jeśli gracz będzie chciał u mnie zagrać kimś z tą zaletą, sidhe albo kimś o podobnym poziomie mocy, to odbędziemy najpierw dłuuuugą rozmowę, jak on to widzi.

Hawgh, powiedziałem!

wtorek, 10 listopada 2009

Miejsce gdzie słonie latają stadami

Wiecie – od kiedy tylko zacząłem prowadzić, gdzieś na horyzoncie czaiło się Bardzo Istotne Zdanie. Krążyło sobie tu i tam, raz po raz pojawiając się w różnych źródłach. Brzmiało ono mniej więcej tak: „MG nie jest wrogiem drużyny”. Chodziło o to, że MGk nie powinien wyżywać się na swoich kumplach, rzucać w nich rzeczami nie do pokonania albo sadystycznie deptać ich nie wiadomo jak potężnymi NPCami.

No powiedzmy że normalnie nie powinien.

Krążyły też plotki, o złych i okrutnych MG, którzy potrafili nie wiadomo skąd wytrzasnąć NPCa czy potwora, który jeździł po drużynie jak walec po wyścigach winniczków.

I ci MG byli źli i okrutni, dopóki nie przeczytałem tekstu Mike’a Pondsmitha – Guru Cybepunkowego światka. On stwierdził iź: „Jeśli gracze robią coś głupiego, zrzucam na nich słonia. Jeśli oni nadal postępują głupio – zrzucam na nich jeszcze większego słonia. Mam dużo słoni.”

I od tej wypowiedzi działania tych złych MG stały się mniej złe. Nadal jednak nie zmieniło to faktu, że nie zdarzyło mi się natrafić na MG, który ot tak by swoją drużynę rozwalcowywał. No cóż… Może mało grałem. Albo po prostu miałem farta do MG.

No ale dobrze – bo notka puchnie a mi daleko do sedna sprawy, czyli niczym nie uzasadnionego sadyzmu względem postaci.

Otóż o ile 7th jest systemem fajnym, milusim i w ogóle mniodzio, o tyle jest jedno miejsce, w którym możecie o tym zapomnieć. Miejsce, w którym powinniście odłożyć na bok reguły i przypomnieć sobie wszystkie brudne tricki jakie potraficie wyciągnąć i rzucić je przeciwko graczom. To takie miejsce, gdzie nie obowiązuje nawet „Jedyna zasada” (nie jedyna z podręcznika, tylko jedyna z filmów czyli że „Jedyną zasadą jest brak zasad”).

To miejsce zwie się Canguine*.

Jeśli kiedykolwiek z ust waszych graczy usłyszycie „…do Canguine” waszą reakcją powinno być „Czy jesteście tego pewni?”. A w tle mają zagrzmieć gromy. Po czym jeśli potwierdzą, to mleko ma skisnąć w cebrzyku a wino nabrać krwawego odcienia. I zapytaj ich jeszcze raz. A jeśli powtórzą to, to poproś ich aby dali Ci to na piśmie.

A potem zawiedź ich do miasta bólu, rozpusty i skarbów. I gdy tylko postawią stopę na jego uświęconej przez Legion ziemi kopnij ich w jaja, powal i nie pozwól im wstać dopóki się z niego nie wyczołgają. Bo w Canguine nikt nie da Ci się podnieść… Bo to jest właśnie to. To jest ten kawałek uniwersum, stworzony po to, aby MG mógł zemścić się na postaciach za wszystkie potwory które mu zabili, za wszystkich przemyślanych NPCów których kiedykolwiek zadźgali… To jest miejsce odpłaty.


Moi gracze zawędrowali tam tylko raz. I to był jedyny raz, kiedy ktoś nimi zamiótł od A do Z. Nigdy wcześniej (ani właściwie później też) nie zgarnęli takiej bęcki.

Nie będę wam opisywał co tam się działo, w jakie zasadzki wpadali i z iloma spotkaniami sobie poradzili. Wspomnę tylko tyle, że po raz jedyny jak dotąd, kazałem moim graczom zmienić opisy swoich postaci i uwzględnić w nich blizny, oparzeliny, spalone włosy, wyrwane kawałki ciała itp.

Nie. Nie zabiłem ich. To by było zbyt proste.

Poza tym zabijanie postaci w sytuacjach nieheroicznych nie leży w moim widzeniu 7tha. Ale nikt też nigdy nie wspominał, że mają chodzić w jednym kawałku, z kompletem palców i uszu. A wychodzenie stamtąd powinno wyglądać jak amerykański zapaśnik próbujący złapać za linę ringu. Pobity, pogryziony, okrwawiony, z wrogiem wyłamującym mu kolana i z dzikim wyrazem desperacji na twarzy.


No dobrze. Zapytacie mnie więc: „Po co więc gracze mają tam jechać.”

Jak to po co? Czy dotychczasowy opis ich nie nakręcił?! Czy potrzeba jeszcze jakiejś zachęty? ;)

Ale tak na poważniej – Canguine jest miastem piratów, ze wszystkich stron świata. Wszystkich. U mnie można tam spotkać Tiurków, Skośnookich, Castilijczyków pijących z Psami, Usuryjczyków handlujących wszystkim na bocznych uliczkach. Wiecie – to takie miejsce, gdzie nawet Reis może wpaść na piwko. Czy znacie lepsze miejsce aby spotkać kogoś ciekawego? A może wroga z przeszłości?

Po drugie – w tym mieście piraci pozbywają się łupów i kupują co im potrzebne. A to oznacza, że za zupełnie wyssane z palca ceny (zarówno wysokie jak i niskie) można tu kupić wszystko. Postaci obkupiły się tu strojami, przedmiotami i zabawkami z całej Thei. I nie – moi gracze nie kupowali broni i artefaktów które leżały tu na stosach. Kupili suknie, pozytywki, rzeźbione grzebyki. Wszystko to, co naprawdę daje frajdę z samego posiadania.

Bo tak jakby się na to spojrzeć z tej strony, to właściwie przeżycie w Canguine powinno zostać nagrodzone skarbem porównywalnym z wyczyszczeniem jakiegoś sporego loszku.

Ot Canguine. Jedyne takie miejsce na Thei.

Dla tych co bardziej ciekawych – W mieście jest też niewielka stocznia, zestaw prześwietnych karczm z dobrymi opisami i mnóstwo pomysłów na krótkie wątki do zabawy. Do tego brutsi wszystkich kategorii wagowych, a jak macie ochotę to nawet sześciopaki henchmanów. Bo dlaczego by nie?

Canguine. Po prostu „a must” na liście rzeczy do zwiedzenia w Avalonie. Zresztą na wycieczki obowiązuje 50% zniżki. Nikt nie zakłada, że będziesz potrzebował transportu w druga stronę.

Póki co, moje Canguine stoi sobie z boku. Czeka i rośnie jak purchlaczek na zdrowym ciele Avalonu. Gracze nie mają tam po co iść. Ale wrócą. Na pewno wrócą. I z pewnością teraz będzie jeszcze ciekawiej. Będę przygotowany.

Wszak gdy byli tu wcześniej, to był w tym mieście mój pierwszy raz – byłem delikatny.


· Dla tych którzy nie wiedzą o czym mowa – Pirackie miasteczko, przeklęte przez Sidhe, opisane w Avalonie i Waves of Blood.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Wchodzi Eiseńczyk do sklepu odzieżowego w Montaigne...

Drzewiej, gdy jeszcze wprowadzałem 7tha na grunt moich znajomych ekip, w drużynie poza łuczniczką był też Eiseńczyk.
I niemal w każdej z nich, panu(-ni) w zbroi zdarzało się strzelić jakiś śliczny tekst, który był zupełnie nie na miejscu.

A takim miejscem, które jak piorunochron zbierało niepoprawne teksty był sklep ubraniami w Charouse, w sytuacji gdy drużyna przygotowywała się na bal maskowy. Po dziś dzień pamiętam dwie sympatyczne sytuacje, gdy to Eiseńczyk wykazał się w grze doskonale swą nieznajomością realiów.

Sprzedawca zachwalając rajtuzy:
- Ależ to najnowszy krzyk mody! Takie wzory sam L'Empereur nosił nie dalej jak dwa dni temu!
(E)- A kto to jest ten L'Empereur?

Sprzedawca omdlał z wrażenia i trzeba było go cucić.

Inna drużyna:
Sprzedawca skacze wkoło nich, układa sobole, poprawia mankiety i robi co do niego należy.
(S) - Ale wie pan co? Tak być nie może! Ten mankiet się panu źle układa. Zmienimy ten strój...
(E) - Będzie dobrze. W końcu to nie szata zdobi człowieka...

No cóż... Dzięki temu przykładowi braku instynktu zachowawczego, przynajmniej mogłem im pokazać, że w Montaigne nie jest istotne kim są, jeśli są źle ubrani :)

piątek, 6 listopada 2009

Kanały Charouse

Gruby strop tłumił huk strzałów, wrzaski tłumu i okrzyki mordowanych. Charouse stało w ogniu i żadna siła nie była w stanie powstrzymać żądnej krwi hołoty.

W kanałach jednak wszystko wydawało się martwe. Woda przymarzała do ścian rysując mroźne wzory na starych kamieniach, albo leniwie skapywała z sufitu wpadając do ledwo sunącej breji.

Grupa ludzi brnęła przed siebie, po kolana zanurzona w błotnistej zawiesinie, którą z trudem można było nazwać wodą. Kobieta w czerwonym tabardzie wymieniła spojrzenia ze swoim Domini i skinęła mu na prowadzącego ich Usuryjczyka.

Borys od jakiegoś czasu zachowywał się dziwnie – rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, strzykał karkiem jakby go coś w nim uwierało, poruszał ramionami jakby go swędziały plecy.

Miguel przyjrzał się uważnie mężczyźnie, po czym spojrzał na Vivienne i wzruszył ramionami. – Może sumienie go gryzie? – Usłyszała jak cicho wyszeptał, a kąciki oczu uniosły mu się nieznacznie, wskazując że jak zwykle się uśmiecha. Wszyscy mieli owinięte na twarzach wypachnione perfumami szale, co sprawiało że wyglądali jak nadworni zabójcy, ale przynajmniej mogli oddychać nieco swobodniej.

Nieprzerwanie parli przed siebie. Starszy Rosenkreuz prowadził ich jakby drogę przez kanały znał na pamięć. Z góry co chwila słyszeli nowe odgłosy rewolucji – wystrzały walczących, jęki ginących i odgłosy walących się domów trawionych pożarami.

Pośród szerokiego kanału, Borys zatrzymał się na moment i rozejrzał drapieżnie.

- Co do… - Zdołała jęknąć Arienne, nim spod wody wystrzeliły olbrzymie macki. Woda pośrodku kanały zabulgotała i z odmętów wyłoniła się olbrzymia bryła guzowatego cielska.

- Łapcie beczkę! – Krzyczał Różokrzyżowiec pomimo grubej kończyny oplatającej go i podrywającej w powietrze.

Wszyscy spojrzeli na tęgiego Usuryjczyka. Baryłka prochu, dzięki której mieli wyjść z podziemi dotąd spoczywała na jego ramionach. Teraz, opleciony grubym odnóżem ośmiornicy, z trudem trzymał w garści worek z bezcenną beczułką. Jednak tak naprawdę to nie to przykuło ich uwagę – Borys zmagał się nie tylko z obślizgłą kreaturą. Równocześnie toczył swój bój z potworem wydzierającym się z jego wnętrza. Surowa twarz błyskawicznie poczęła zmieniać się w olbrzymi pysk, z szeregiem sztyletowatych zębów. Całe ciało rozrastało się w chorym tempie, pokrywając grubym futrem. Kilka sekund później, w miejscu w którym przed chwilą stał przystojny mężczyzna, ryczał gniewnie olbrzymi niedźwiedź.

Zwierz cisnął baryłkę w stronę muszkieterki i nie bacząc na miotające się wszędzie odnóża rzucił się w stronę obślizgłego korpusu potwora. Zignorował uderzenia obślizgłych macek, które niczym maczugi tłukły go po głowie i z dziką furią zaczął rozrywać cielsko szponami.

Arienne, jako jedyna wydawała się nie być zaskoczona rozwojem sytuacji i wykorzystując wolną rękę, wraziła rapier w gumowatą kończynę która ją oplatała. Zaskoczony stwór upuścił ją na tyle szybko, że schwyciła lecącą baryłkę i rozejrzała się wkoło.

Oboje różokrzyżowcy miotali się w splotach potwora. Vivienne usiłowała wysunać się z wężowatych ramion, albo chociaż uwolnić rękę w której trzymała miecz. W tym samym czasie potwór miotał Miguelem uderzając nim raz po raz o ściany i sufit tunelu.

Jean wisiał nad powierzchnią wody i bezradnie majtał nogami. Dźgnięcia krótkiego sztyletu, którymi próbował zranić mackę, zdawały się niewiele czynić potworowi.

Rzut oka wystarczył Arienne aby podjąć decyzję. Z furią pchnęła rapierem mackę która wywijała starszym Różokrzyżowcem. Szarpnęła z całej siły, wyrywając kawał śmierdzącego mięsa. Kończyna zwiotczała na moment, uwalniając poobijanego Castylijczyka, który z głośnym mlaśnięciem wpadł do wody. Muszkieterka nie zdążyła się jednak nacieszyć swoim triumfem, gdyż zranione ramię potwora z szerokim zamachem, niczym pień drzewa uderzyło ją w pierś, przygniatając do muru.

Kobieta jęknęła tylko, gdy powietrze ze świstem uciekło jej z płuc. Niedawno połamane i świeżo zaleczone żebra odezwały się ponownie ostrym bólem. Osuwając się ze ściany, zauważyła że baryłka którą wcześniej trzymała, opada w stronę topieli.

Sytuację uratował Jean, który cały mokry, wyślizgnął się ze śliskich objęć potwora i bohatersko rzucił się w stronę beczułki. Schwycił ją tuż nad powierzchnią wody i z triumfem uniósł ku górze. Zadowolony zdołał się tylko odwrócić, gdy dostrzegł nadlatującą mackę. Uderzenie cisnęło nim o ścianę tunelu.

Na kilka uderzeń serca czas zwolnił. Wszyscy patrzyli jak baryłka unosi się ku górze wylatując z rąk arystokraty.

Grymas determinacji na chwilę zagościł na obliczu Montaignczyka, gdy odepchnął się od ściany. Ścigając się z czasem i wyzywając przeznaczenie, wziął krótki rozbieg, odbił się od pleców wstającego Różokrzyżowca i sunąc w powietrzu złapał baryłkę w locie. Dumny i zadowolony z siebie, stanął pewnie w szlamowatej wodzie, pod pachą trzymając beczkę, a w drugiej ręce dzierżąc sztylet, którym był gotów walczyć z potworem.

Zdołał spostrzec, jak Vivienne wbija w mackę sztylet, który wzięła nie wiadomo skąd. Przez chwilę wydawało mu się, że ostrze po prostu zmaterializowało się w jej dłoni i wsunęło w gąbczaste ciało potwora.

Rozległ się krótki wizg i macka cisnęła młodą Tyro w głąb kanału. Ta jednak nie dała za wygraną! Obróciła się w powietrzu i wpadła nogami w wodę, przysiadając lekko aby zamortyzować upadek. Przez chwilę jej stopy sunęły po błotnistym dnie, nim znalazły solidne oparcie. Oczy kobiety zdradzały determinację, która zdolna by była kruszyć mury cytadeli. Vivienne rozpędziła się i skoczyła, łapiąc mackę wolną ręką. Gdy kończyna próbowała ją strzepnąć, dziewczyna zawinęła się i wyrzuciła w górę aby opaść nogami na gumowate odnóże.

Pędem puściła się po wijącej się macce, dostrzegając u jej zakończenia galaretowatą głowę potwora. Ostatnie metry przejechała niczym na lodowej ślizgawce, obracając dłońmi miecz do ostatecznego pchnięcia.

Z głośnym mlaśnięciem, ostrze wsunęło się w cielsko.

Potwór nagle zaczął konwulsyjnie się wić, rozrzucając wszystko i wszystkich wkoło i tylko wielki niedźwiedź stał niewzruszony i obserwował z satysfakcją jak zezwłok zaczyna spływać w dół kanału.

--------------------------------------------------------------------------------------

Opowiadanie to napisane zostało na podstawie działań moich bohaterów podczas jednej z sesji. Pominąłem kilka zwykłych ciosów, jednego NPCa i kilka tekstów aby nie spowalniać akcji. Tym niemniej i tak, czasami uwielbiam moich graczy :]

czwartek, 5 listopada 2009

Plotka

Jak było o balach, nie może obyć się bez plotek.

Bo plotka to jest rzecz, która niesamowicie niesie grę w 7tha. Praktycznie nie wyobrażam sobie grania, bez wplatania plotek.

Czy to w knajpie bohaterowie usłyszą o działaniach kogoś gdzieś. Często to będą ich własne dzieła poprzekręcane do granic możliwości. Czasami wręcz nie rozpoznają się w nich sami.
Czasem ktoś przybędzie do postaci pytając czy te wyczyny to naprawdę on dokonał... Podczas gdy biedny bohater nie ma zielonego pojęcia "OZoChozzi".
Czasem w ten sposób uświetniam wspaniałe akcje z innych kampanii, doceniając wyczyny bohaterów.
Czasami chce wprowadzić klimat, opisać NPCa który ma się pojawić, albo który ma się nie pojawić ale przestraszyć graczy.
Czasami zawiązuję tło dla przygody, albo daję hinty że Thea żyje i ma się... Może dobre to lekka przesada, no ale istnieją inne miejsca w których nie ma postaci.
A czasami po prostu chcę wywołać banana uśmiechu na mordkach moich graczy.

I plotka do tego wszystkiego jest nieoceniona.

Skąd jednak brać dobre plotki? Po pierwsze - znacie historię świata. Wiecie co, gdzie się dzieje. Przekręćcie to jakoś i włóżcie w usta napotkanego podróżnika. Works.
Po drugie - notujcie wcześniejsze wyczyny bohaterów. Przekręćcie je (a co gdy w plotkach gracze sromotnie polegają na przykład? Albo ratowani są przez kogoś, kogo zupełnie nie znają? Tylko on gdzieś tam, kiedyś puścił tą plotkę w świat).
Po trzecie - wymyślajcie największe bzdury jakie jesteście w stanie wykminić. I sprzedajcie je jako plotkę. W końcu ludzie wszystko kupią, gdy mówi im o tym zaufana osoba. Wymysły, urban myths... All work just fine.

Ja obawiałem się że na balu, o którym przed chwilą napisałem, moi nPCe mogą nie mieć o czym rozmawiać. Wspomogłem ich więc i przygotowałem zestaw plotek, które mogłyby krążyć po Montaignskim dworze. Pociąłem na sztuki i każdy losując sobie postać do odegrania, losował też jakąś plotkę którą mógł (jeśli tylko chciał) puścić w obieg. Frajdy było co niemiara. I wierzcie mi - im bardziej nieprawdopodobna plotka, tym większą radochę wzbudzała. Zresztą - poczytajcie sami co tam wykminiłem:

· Castilijski inkwizytor Zorro Mouldero wydał ostatnio pracę, na temat Syrnethów. Sugeruje w niej, że chodzą one po Thei, skaczą, piszczą i takie tam. Ciekawe ile zajmie, nim imperator zażyczy sobie wtedy takiego na dworze i ile czasu zajmie sprowadzenie go?

· El Vago, to tak naprawdę L’Empereur Leon, który znudzony wykorzystuje swoją magię porte aby się czasem trochę rozerwać. A ponieważ castilijczycy nie są godnymi przeciwnikami, to potyka się z Montaigńczykami aby mieć wartego siebie przeciwnika.

· L’Empereur szykuje się do kolejnej inwazji – tym razem na Vodacce, ponieważ nie ma tam silnej i zjednoczonej armii, kraj jest bogaty i byłoby co łupić, a poza tym strasznie rozzłościło go, że stregi które asystowały przy porodzie jego wnuka dopuściły do jego śmierci.

· L’Empereur odwołuje Montequa z Usurii, aby przygotował mu nową inwazję.

· Monteq poniósł ciężkie porażki w Ussurii i zamierza wracać do Montaigne.

· Monteq podbił już całą Ussurię, która złożyła mu hołd, w związku z czym powraca niedługo do Montaigne.

· Monteq nie żyje. Są na to świadkowie.

· Chłopi i mieszczanie szykują pismo do L’Empereura w którym chcą zostać arystokratami. Problem w tym, że zupełnie nie znają się na modzie więc Leon byłby głupcem gdyby się na to zgodził. Poza tym, niektóre rody z pewnością nie wpuściłyby ich na przyjęcia.

· W Eisen dzieje się tak źle, że niektóre przygraniczne zamki i wioski same proszą o przyłaczenie do Montaigne

· Widziano ostatnio El Vago skradającego się w pałacu L’Empereura, ale Straż Słońca go przegoniła, tak że zmykał jak zając.


Co prawda nie znając mojego świata, może drogiemu czytelnikowi lub też wspaniałej czytelniczce umknąć wiele niuansów i półprawd, które są tam zawarte, ale spieszę wyjaśnić że w naprawdę wielu z tych plotek tkwi ziarenko (albo i wielkie ziarnisko) prawdy. Dzięki temu, teraz gdy moi bohaterowie zetkną się np. z panem Mouldero, będzie im się kojarzyło kto w ogóle zacz i z czym go wiązać.

Bal

Miałem swego czasu pewien problem z balami.
Otóż wysyłając tam drużynę, obserwowałem dwa warianty rozwoju sytuacji:
- Albo wszyscy chodzili drużyną po parkietach, co oznaczało że szwęda się tu i tam cała zgraja i nagabuje najczęściej jednego lub dwu NPCów. Zero szans na oddanie rozmachu balu, wysłuchanie większej ilości plotek, poznania znaczącej grupy ludzi.
- Postaci rozdzielały się i każdy chodził od grupki do grupki zagadując i plotkując. Socjalnie dużo przyjemniejsze, ale doprowadzało to od sytuacji gdy na sesji jedna osoba rozmawiała, a reszta drużyny w najlepszym wariancie się przysłuchiwała. A co jak co, ale nie cierpię gdy u mnie na sesjach nie wszyscy mogą uczestniczyć w grze.

Takoż przemyślałem sprawę, posłuchałem wymysłów mądrzejszych ode mnie i wykminiłem sobie co by tu zrobić, aby tą sytuację zmienić.

Otóż przygotowałem sobie przed sesją NPCów na bal. Każdy miał fotkę, krótki opis wpływów, i generalną charakterystykę. Zresztą - co będę opisywał? Możecie sami sobie zerknąć:


U moich NPCów zauważycie dość intensywny nacisk na wpływy w świecie mody, ale przygoda właśnie o modzie była, więc i opisy na to ukierunkowałem. Po wydrukowaniu pociąłem to na plasterki i byłem już gotowy.

Tak więc, gdy drużyna na parkiet wpadła, rozdzielili się przykładnie plotek wysłuchać. I wtedy kolejno prowadziłem każdego gracza, rozdając losowych NPCów pozostałym graczom. Miast się więc nudzić albo słuchać o czym rozmawiają inni, to gracze sami kreowali co się dzieje na sesji i na balu.
A biorąc pod uwagę 4osobową drużynę, każdy rozmawiał z trzema personami, plus inni NPCe których wymyślałem na poczekaniu, to już się robi spory tłumek z którym się zetknęły postaci.

A! I jeszcze jedno - ja sam w życiu bym nie wymyślił tylu tekstów, ciętych ripost, obraz i komplementów, ile stworzyli tego dnia moi gracze. Kolejny plus tej metody.

środa, 4 listopada 2009

Bij Szwedzina

Kolejna z szant, które mnie niesamowicie inspirują:



W przeciwieństwie do poprzedniej, ta przynosi mi na myśl morską bitwę i jak ją opisywać.

To oznacza wojnę! A conajmniej bitwę...

Miewacie tak, że drużyna dociera na dworskie komnaty i wbija się w przydługie debaty? Zaczynają się dialogi a akcja stygnie właśnie wtedy gdy Ty próbujesz ją napędzić?
Albo gracze są uczestnikami jakichś poważnych negocjacji, a tu nagle się okazuje że najwyższy negocjacyjny skill sięga 2ki? Za to cały swashbuckling jak w dzienniczku prymusa?
Albo to któraś z kolei sesja na dworze i trzeba by wrzucić "akcyjny" granat, nie zmieniając klimatów?

Ok. Właśnie dotarłeś do momentu, w którym z powodzeniem możesz użyć jednej z moich ulubionych akcji - Bitwa na poduszki.

Na czym to polega?

Jak to na dworze często bywa - wieje nudą, którą arystokracja próbuje zabić rozrywkami. Najwspanialej wpisuje się to w Montaigne, ale imprezy Vodaccciańskie, Castylijskie, Avalońskie czy Vendelskie, z powodzeniem mogą iść w ślady.
Takoż więc ktoś wpada na pomysł aby zainscenizować jakąś bitwę z udziałem szlachty. Oczywiście nikt nie może sobie pozwolić na uszczerbek na zdrowiu, tedy bronią mają być poduszki, całusy i ostre riposty ;)

Tutaj możesz sobie pofolgować z ustalaniem reguł, kto z kim będzie walczył. Czy to będzie bitwa na zasadzie "king of the hill", czy drużyna przeciwko innym drużynom, czy niczym walki gladiatorów, czy tak jak ostatnio poprowadziłem - inscenizacja jakiejś w świecie Thei realnej bitwy. U mnie to był szturm kawalerów na El Moro, bronione przez damy dworu ("Przecież wszyscy wiedzą, że Castilijczycy walczą jak kobiety!").

Scenę możesz ustawić również podle woli. Może to być makieta jakiegoś pola walki, może to być bitwa w ogrodowym labiryncie, na łące podczas pikniku, albo na regularnej arenie walk podczas święta narodowego. Anything will do.

Następnie przychodzi pora na broń i zbroję. Każdy z uczestników dostaje swój oręż - prześliczną i mięciutką poduchę. Potem może sobie wybrać swoje HaPeki... Tak, tak - jakoś trzeba przecież odmierzyć któż zginął sromotnie w boju, a kto się laurem glorii okrył. Ja do tego używam kapeluszy - Postaci zawsze mają pełen wybór różnych nakryć głowy. I dopóki mają go na głowie, to "żyją" i walczą.
I tu wchodzi pierwszy trick do gry - biada temu kto wybierze berecik ze wstążeczką, którą przymocuje go do głowy. Wstyd temu i wygwizd tłumu! Chcesz pokazać jaki z Ciebie kozak? To nuści zakładać ten olbrzymi, chybotliwy i ledwo się trzymający spiczasty kapelusz! Albo czapkę z łabędziem i wstęgami lub posągiem końskiego łba. Wstyd i sromota tym, którzy chcą grać bezpiecznie (i których w tłumie trudno z trybun wypatrzeć).

A gdy już wszyscy się przygotują, odbiorą z rąk dam (lub mężów) swego serca chusteczki, wstążki, podwiązki i inne elementy garderoby... Gdy wszyscy otrąbieni wielkimi bohaterami zostaną... Wejdą na pole bitwy, spojrzą się sobie w oczy i zacznie się bój srogi, acz oklaskami siarczyście nagradzany.

Mechanikę jaką sobie do tego podepniecie - to już zależy od tego na co macie ochotę. Czysta narracja, wspomaganie się rzutami, czy też pełne zasady... Whatever. Dopóki kapelusz na głowie, dopóty walczysz.

I na koniec esencja - bitwa poduszkowa nigdy nie jest zwykłą batalią. Zawsze niesie za sobą dworskie konsekwencje. Ile ich będzie i jakie, to już tylko od was zależy. Ja podam tylko sugestie:

- Reputacja - Ktoś kto wygra batalię, jest w tym środowisku przez krótki czas jeśli nie bogiem, to Achillesem conajmniej. Siedzi tuż przy gospodarzu, każdy chce z nim być na portrecie, damy porzucają swych mężów aby tylko postać w jego świetle. On rządzi!

- Romanse - "Jeśli nie chcesz mojej zguby, to tą bitwę wygraj luby!". Chcecie wystawić kogoś na próbę miłosną? Niechaj dla niej/niego wygra tę bitwę. Pamiętacie "Obłędnego rycerza"? No to coś podobnego. A co jeśli tenże heros pokona wszystkich aby zdobyć swą miłość, po drodze kompromitując wyżej postawionych nobli, albo psując szyki jakimś politycznym machinacjom? UPS! Biada mu!

- Polityczne machinacje - "Mój drogi książę... Powiedzmy, że jeśli Twój człowiek pokona mojego, to oddam Ci Barcino wraz z przyległymi ziemiami. Cóż Ty na to?" Oczywiście na kilka minut przed bitwą, przychodzi do bohatera lokaj z liścikiem od patrona i dokładnymi instrukcjami kto ma zostać pokonany i skompromitowany. A Ty się staraj, oj staraj bohaterze i módl się aby jakiś zakochany fircyk nie miał jakiejś nazbytniej motywacji (i większej puli dramy ;) )

- Niesnaski - Ja nie lubię jego. On nie lubi mnie. Wchodzimy na tą udeptaną ziemię i wszyscy będą świadkami kto komu skopie rzyć.
Swego czasu, gdy bitwa na poduszki była drużynowa i każda z postaci graczy mogła wystawić sobie jeden brute squad (oczywiście jeśli go sobie jakoś wyczarowała), do pana pirata podszedł oddziałek twardych wojaków i poprosił o przysługę. Otóż w bitwie wystawiał się też pewien sierżant, którego Ci wojacy baaaardzo nie lubili. Panowie poprzysięgli Raulowi, że będą w bitwie bili się za niego niczym same diabły z czeluści Legionu, ale pod warunkiem że w trakcie bitwy da im okazję "zetrzeć" się z Sierżantem. Dał im taką szansę. Sierżanta starli dość dosadnie. A tłum nie zdołał do końca się dopatrzyć co tam się działo w bitewnym zamieszaniu, zwłaszcza że chłopaki okładając go, trzymali mu dyskretnie kapelusz aby za wcześnie nie odpadł.
A tym podobnych składów było kilka - a to chłopi którzy walczyli aby zdobyć woła w ramach nagrody (a chwałę zostawili bohaterce), a to grupka dowódców która chciała się wykazać przed generałem, a to...

Co więcej - nawet w trakcie samej bitwy, polityka stoi przed zręcznością. Nie zapomnę jak dwie postaci graczy, które zostały na końcu bitwy, udając że ze sobą walczą, negocjowały między sobą kto ma na końcu wygrać i jak się podzielą nagrodą.

Zaprawdę powiadam wam - mniooodzio :]